Strona:Narcyza Żmichowska - Czy to powieść.pdf/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szych skromnych pokoikach. W najpiękniejszym środkowym salonie popielate obicie, stół, kanapa i krzesła jesionowe, czarnym włósieniem pokryte, białe u okien firanki, bujnie rosnące kwiaty w zielono polewanych doniczkach — oto wszystko mniejwięcej, co sobie przypomnieć mogę. W sypialni matki pokoju było trochę więcej sprzęcikow dla wyobraźni dziecinnej ponętnych, ale nie szły w porównanie z tem, cośmy na dole oglądali.
— Cóż jednak z tego wszystkiego najwięcej się wam podobało? — zapytał wuj Kazimierz.
— Mnie koń — zawołał Józio.
— A mnie pomarańcza — rzekłam zkolei.
Trzeba było historję tej pomarańczy opowiedzieć. Wujaszek zaczął mi dowodzić, że Oleś powinien mi się był jeszcze lepiej podobać.
— Mnie się pani Glinicka podobała, ale ten student, to strasznie brzydki.
— No, patrz, jak ta niewdzięcznica wcześnie sobie wyrabia pojęcia o tem, co piękne lub brzydkie — zwracając się do matki, z lekkim uśmiechem oskarżył mnie wujaszek.
— Ja nie jestem niewdzięcznica — zaprzeczyłam coprędzej; — choć brzydki, pocałowałam go przecież; ale on taki niegrzeczny, nigdy bawić się z nami nie chciał, zawsze nad książkami siedzi tylko.
— A to właśnie grzecznym być musi — wtrąciła matka, słabym swoim i drżącym jeszcze głosem. — Wszystkie grzeczne dzieci lubią zawsze nad książkami siedzieć; daj Boże, abyście i wy z Józiem lubili kiedyś także.
— Istotnie — odezwał się wujaszek — słyszałem, że ten chłopiec ma wielkie zdolności, wielką chęć do pracy, i że doskonale się uczy.