Strona:Narcyza Żmichowska - Czy to powieść.pdf/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Pani Glinicka — zaszczebiotał wtedy Józio — mówiła, że jest pierwszym w swojej klasie i że nawet, kiedy wszystkich lekcyj już się nauczy, wszystkie zadania odrobi, to jeszcze wyciągnie jaką książkę z bibljoteki i całą nocby czytał, gdyby mu świecy nie zgasili.
— A tybyś wolał spać, chłopcze? — zapytał wujaszek.
— O! niech śpi lepiej — wyrwałam się choć niepytana. — Mama nie będzie potrzebowała wstawać do niego, żeby mu świecę gasić, i będzie zdrowsza, nie zaziębi się.
Po wybladłej twarzy matki przesunął się niby ślad zapomnianego uśmiechu.
— Lepiej, moje dziecko, niech mama wstaje, niech się i zaziębia nawet — rzekła, wychudłą ręką gładząc moje włosy; — mamie to nie zaszkodzi, niech tylko Józio dobrze się uczy kiedyś i tak jak Oleś, da mi prawo powiedzieć, że jest pierwszym w swojej klasie.
Słowa te dziwne na mnie zrobiły wrażenie; więc to musi być coś bardzo wielkiego dobrze się uczyć; a jednakże nietrudnem mi się zdawało: jeśli taki gruby i tłusty Oleś potrafi, cóż to dopiero będzie, gdy mój Józio do książki się zabierze. Czyż on nie umiał wybornie wszystkiego, co mu tylko pokazali? Piotruś odchwalić go się nie mógł, jak prędko całej mustry się wyuczył; papa raz tylko pokazał mu, jak to koniem powodować i na siodle trzymać się należy, a Józio zaraz sam trawnik dziedzińcowy wuja mecenasa dokoła objechał, aż go papa pocałował za to, i słyszałam, jak później chwalił przed mamą, te taki pojętny. A jakie to on długie wiersze umiał deklamować!

„Na głębiach oceanu, co dwa światy dzieli,
Gdy wracająca nawa żaglami się bieli“...