Strona:Narcyza Żmichowska - Czy to powieść.pdf/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ręce jej drżały, gdy nas tuliła do piersi, drżały jej usta, gdy powtarzała to samo słowo, które niegdyś w gorączce nam rzuciła:
— Sieroty, sieroty!
Na szczęście przyszło mi jakieś dobre natchnienie, żeby się spytać mamy, czy słyszała, co ja do niej z drugiego pokoju mówiłam pierwszego wieczora zaraz, jak... jak ciocia Joasia przyjechała.
Nie, mamę ani jedno słówko nie doszło. Więc coprędzej szczerą spowiedź rozpoczęłam, jak ja byłam niegrzeczną, jak strasznie się rozkrzyczałam, że aż Marcynka na ulicę ze mną uciekać musiała, jak mi mówiła, że ojciec na pięknej gwiazdeczce teraz mieszka, jak nakoniec przyszłam pode drzwi prosić, żeby się mama tak bardzo do niego nie śpieszyła.
Matki boleść w rozrzewnienie przeszła.
— Zostanę, zostanę z wami — powtarzała, całując kolejno schylone ku niej główki nasze.
— Pamiętaj, Tekluniu, żebyś dotrzymała tej obietnicy — wzruszonym i poważnym głosem wuj Kazimierz odezwał się na to. Nie chciał jednakże w tak smutnym kierunku dalszej rozmowy prowadzić. Zaczął nas wypytywać o wszystko, cośmy u pani Glinickiej robili i widzieli, więc zaraz Józio pośpieszył z najświetniejszym opisem różnych bogactw i arcydzieł.
— Jakie tam w złotych ramach obrazy z żołnierzami i generałami w mundurach najrozmaitszych; jaki na biurku koń żelazny czy miedziany, tego z pewnością powiedzieć nie umiał; jaki nożyk w perłową macicę oprawny; co za zwierciadło ogromne! — Przerwałam mu mojemi wykrzyknikami:
— Co za fortepian! co za śliczne lalki porcelanowe!
Istotnie takich kosztownych ozdób nie było w na-