Strona:Narcyza Żmichowska - Biała róża.pdf/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

scem, na jakimś folwarku. Słyszałam, że bardzo jest wdzięczna, że bardzo dobrze jej się powodzi, moich sentymentów nic a nic nie potrzebuje. Od tego czasu wszelkie miłosierne przedsiębiorstwo na rozsądek mojej matki zdaję, a jeśli czasem chęć samodzielności się odezwie, natychmiast brzmią mi w uszach te słowa: Przesada! coby na to powiedzieli! „Bractwo modnych dobroczynności komedjantek“ — i widzę się zakapturzoną po sam czubek nosa, w litościwych przed okiem ludzkiem pielgrzymkach, z woreczkiem pełnym biletów na różne fantowe loterje, z ametystowym różańcem zamiast bransoletki na ręku; a muszę pani powiedzieć, że ametystów nienawidzę. Słowem, uprzytomniają mi się wszelkie możliwe okoliczności miłosierdzia, jako pewien stan, pewien uząd sprawowanego pod dozorem właściwych komitetów, z upoważnienia administracji krajowej, miłosierdzia o bochenku chleba na szalkach stemplowanych, o cudzej kieszeni w zapasie — ja, co chciałam oddawać i kochać... wstyd mi, gdy sobie wspomnę...
Może też z przytoczonego zdarzenia lepiej pani zrozumie kierunek „starannemu wychowaniu“ mojemu nadany. Jak drzwi spiżowe na kardynalnej zawiasie, tak ono, ciężkie i zimne, obracało się ciągle na zasadzie jakiegoś spotęgowanego rozsądku. Uczucia serca, upodobania wyobraźni, religja nawet moja, składać się musiała do stale zakreślonych wymiarów.
Co pani między swoimi rozsądkiem nazywa, nie wiem, przypuszczam tylko, że to coś bardzo pięknego być może; albo śledzenie prawdy, albo odkrycie stycznego punktu między ideałem i rzeczywistością, albo sztuką życia w uczynkach wedle pojęcia doskonałości w duszy złożonego. Może dla pani rozsądek jest silną a zręczną praktyką jej marzeń?... U nas ta władza de-