Strona:Narcyza Żmichowska - Biała róża.pdf/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i zwiększać zaczęła. Możebym na to wszystko jeszcze żadnej nie zwróciła uwagi, lecz w tej chwili, gdy rachunek płacić miałam, nadbiega zadyszana panna sklepowa:
— Już sąd zjechał — woła do swojej pani.
— Dzięki Bogu! przynajmniej prędzej trupa zabiorą — odpowiedziała kupcowa.
— Jakiego trupa? co się to stało? — pytam zaciekawiona ich słowami.
— A to u nas na górze powiesił się dziś rano malarz pokojowy — i dalej-że mi opowiadać smutną historję malarza, jak od trzech lat się ożenił, choć jemu samemu chleba brakowało; jak potem z żoną pracowali we dwoje; jak za przybyciem na świat synka, matce zdrowia ubyło, a ojcu roboty; jak się dał Żydom na farbach i obstalunkach oszukiwać; jak zniechęcał się, niedołężniał, i wkońcu, gdy coraz głodniejsza nędza do jego facjatki zaglądać zaczęła, znać obłęd przystąpił do niego i powiesił się z rozpaczy.
— Jego to niema co żałować — mówiła rozsądna kupcowa — sam sobie winien: zawsze był taki nieradny i ślamazarny; ale żona biedaczka, chorowita, z dzieckiem maleńkiem — nie wiem jak sobie da radę. Bo to, na domiar złego, okrutnie jeszcze tego męża kochała. Zawsze jej się zdawało, że niema lepszego człowieka pod słońcem. Ślicznie mi dobry człowiek, co żonę i dziecko w ostatniej potrzebie zostawia, a sam jakby się spać położył. Byłam ja tam dzisiaj, jak tylko hałas o trupa się zrobił; nawet mówić z nieszczęśliwą kobietą niepodobna; ciągle krzyczy albo mdleje — osobliwość, jak go kochała!...
Domyśla się pani, że nie usprawiedliwiałam tej osobliwości przed panią kupcową, tylko wziąwszy pannę służącą, coprędzej pobiegłam na górę. Ten jedyny raz wi-