Strona:Narcyza Żmichowska - Biała róża.pdf/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie przed zaśnięciem z godzinę sobie rozmaite projekta tworzyłam. Komu dam? na co kto użyje tego datku? ile mu później pierwsza moja zapomoga przyniesie korzyści? Lecz dzień za dniem upływał, dukaty nie wychodziły z mojej kieszeni, choć je zawsze miałam na podorędziu. Pierwszy raz wtedy zrobiłam sobie uwagę, że nie tak łatwo o sposobność do dobrego uczynku. Ludzie nadużywają różnych wyrażeń, dlatego mnóstwo śmiesznych częstokroć drobnostek dobremi uczynkami zowią; w mojem przekonaniu dobry uczynek składał się głównie z dobrego w mojej duszy usposobienia, z dobrych w przyjmującym wrażeń i z dobrych skutków przyjęcia nakoniec. Gdyby moje dukaty poszły na wódkę, lub zabezpieczyły wygodniejsze próżniactwo, choćby też prawdziwemu pod względem majątkowym biedakowi, nie byłyby według mego przeświadczenia „dobrze“ użyte; ja zaś chciałam dobrze ich użyć: chciałam i troszczyłam się wielce, bo sposobności ani widać, ani słychać. Przecież nie mogłam zatrzymywać na ulicy tych, którzy mieli smutniejsze i poczciwsze według mego sądu twarze; nie mogłam wpadać do ciasnych izdebek w piwnicach lub na poddaszach i pytać: — „czy tu niema kogo, coby czterystu złp. na poczciwy użytek potrzebował“? Po długich jednak oczekiwaniach, zbiegły się naraz wszystkie wymarzone w mem sercu dobrego uczynku warunki. Jednego dnia latem, pogoda była prześliczna i matka pozwoliła mi, w zwykłej asystencji panny służącej i lokaja, pójść samej sobie jakieś desenie na kanwową robotę wybrać. Kupcowa zajęła się mną bardzo grzecznie, ale w jej twarzy z łatwością niezwykłego roztargnienia dostrzegłam. Od strony sieni, na schodach ogromny ruch panował; raz po raz odbijały się szybkie zbiegających, lub wbiegających tupania, a przed bramą gromadka ciekawych skupiać się