Strona:Narcyza Żmichowska - Biała róża.pdf/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

foklesie rozprawę. My z Felunią za każdym nowym odrostkiem posianego ziarneczka tysiące zbierałyśmy pociech; wprawdzie ostatni szczypiorek zatrwożył trochę moją Wilę swobodną.
— A gdybyś rzeczywiście za mąż nie poszła, Kaziu? — rzekła raz do mnie z uroczystem rozżaleniem — gdyby ci tak przyszło na koszu osiąść, jak w czasie pierwszego kontredansa? i to z mojej winy... nie, jabym umrzeć nie mogła spokojnie! Natychmiast każę zaprządz, pojadę do pani Michaliny, choćby do samej pani Kajetanowej, i w sekrecie im powiem, że nawet czytać nie umiesz.
— Bądź spokojna — miarkowałam ją w pokutnych zapędach — bądź spokojna, Feluniu, przecież tak złego o rodzie męskim nie miej wyobrażenia; znajdzie się chociaż jeden nie łakomy, nie gastronom, nie smakosz, jeden, co aby na równi będzie cenił śmietankę z Sofoklesem — ten jeden mnie się dostanie.
Felunia z niedowierzaniem główką trochę pokręciła; nakoniec wzięła arkusz białego papieru, alfabetycznym porządkiem jak w dykcjonarzu spisała nazwiska wszystkich swoich i moich znajomych, roztrząsając pilnie, czy o którym nadzieję mieć będzie można.
— Pan A. — zawołałam z triumfem, przy pierwszym odczycie listy — w pewnym już wieku kawaler, trochę rumianej cery; lecz właśnie wiem o nim, że wcale mleka nie lubi.
— Czy jesteś pewną, że lubi Sofoklesa chociaż w tłumaczeniu? Ja myślę, że nadewszystko talerz dobrego rosołu i lampeczkę starego węgrzyna przekłada.
— Pan B., moja Feluniu, cóż on woli od Sofoklesa?
— Woli podobno dzieło z francuskich kart malowanych.