Strona:Narcyza Żmichowska - Biała róża.pdf/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A pan C.?
— Woli to, co usłyszy, niż to, co przeczyta.
— Pan D.?
— Woli samego siebie.
I tak przebiegłyśmy regestr od A. aż do Z. wszystkich młodzieńców na wydaniu; prawda, że między nimi żaden się dość pewny entuzjasta Sofoklesa nie znalazł; lecz za to przy nazwisku każdego tyle się wesołych znalazło szczegółów, że zachmurzona Felunia znów „pogodą“ zabłysnęła. Dopiero w tydzień może prawdziwe dotknęło ją zmartwienie. Jakaś krewna, niedaleko od Warszawy mieszkająca, listownie przez pocztę zgłosiła się do niej, zapytując: „Czy istotnie ona to w prowadziła na bal do X** pewną pannę Kazimierę, z obciętemi włosami po grecku, trochę nawet anakreontycznie ubraną?“
Felunia loki sobie potargała z rozpaczy; toć własnym gustem przewodniczyła wyborowi mej sukni, własną ręką zaplatała mój warkocz i przypięła girlandkę... oczywiście jad cały prowincjonalnej potwarzy w jej serce wsiąkał, nie w moje.
Szczerze między nami mówiąc, panie Tomaszu, należała jej się ta kara za przedbalową lekkomyślność. Skąd jej przyszedł taki koncept, żeby mnie, jako umiejącą po grecku, przed panią Michaliną chwalić!...
Dzięki Bogu jednak, w otchłaniach niepamięci toną ludzkie troski, grzechy, zmartwienia, i potwarze nawet; ja zapomniałam o balu, balownicy o mnie zapomnieli; krewna z pod Warszawy drugiego listu nie napisała; Felunia uspokoiła się zupełnie — a więc koniec powieści. Nie, to ledwie początek bardzo zajmującego w życiu mojem ustępu. Kiedy się tego najmniej spodziewałam, przyniesiono mi z poczty dużą kopertę, w kopercie kilkanaście drobno zapisanych półarkusików; na ostatnim