Strona:Narcyza Żmichowska - Biała róża.pdf/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dziawszy wyraźnie a krótko — wracam do ciągu powieści.
Felunia z wielką niecierpliwością mię pytała:
— I cóż dalej, Kaziu?
— Dalej odkryłam, że to jest osoba rozsądna, umiarkowana, która pewnie długo w czerstwem zdrowiu żyć będzie.
— A ta wróżba wywnioskowana?...
Opowiedziałam historję odtańczonej porcji lodów; Felunia chichotała się, jak pensjonarka w godzinach rekreacji sobotniej.
— Dowiedziałam się jeszcze — ciągnęłam dalej poważnie — dowiedziałam się, że ma wyobraźnię spokojną, serce wolne, a wybór niezdecydowany dotychczas — i na poparcie mego zdania opowiedziałam historję wszystkich przemienianych z równą obojętnością tancerzy, nawet bezbarwne, ładnemu kuzynkowi rzucone słowa.
— Moryś nie jest jej kuzynkiem — objaśniła mię Felunia — to jakiś wychowaniec pana Kajetana; od dzieciństwa w tym domu go trzymają, niby na równi z Djonizym i Augustą, lecz rzeczywiście dlatego, że pani Kajetanowej na świadectwo szlachetnych uczuć staje. Pan Djonizy się nim bawi, panna Augusta się nim posługuje, a mówi mu „ty“, gdyż jest od niej parę lat młodszy, i weszło w zwyczaj domowy, by się z nim, jak z chłopcem niedorostkiem obchodzić.
— Rozumiem już całą sprawę tak jasno, jak gdybym przez dwadzieścia lat żyła wśród tej potrójnie miljonowej rodziny. Lecz niedość wszystkich wyliczonych ci spostrzeżeń — dowiedziałam się jeszcze pierwej najważniejszej, najosobliwszej ciekawości.