Strona:Narcyza Żmichowska - Biała róża.pdf/234

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

to, że jemu w pani zakochać się wolno, a cóż dopiero, że pani w nimby zakochać się miała!
— Nadzwyczajnie mię cieszy takie świadectwo o jego rozsądku — z wybitniejszym jeszcze oschłości akcentem sylabę po sylabie rzuciła Augusta.
— A widzi pani — triumfująco zawołała Salusia. — Byłoż o co się gniewać na mnie, kiedy mówiłam pierwej, że on jak piesek do pani przywiązany? Pani sama od niego posłuszeństwa tylko wymaga — wszak prawda? Niech to zrobi — niech tam będzie; lecz wara jemu do najserdeczniejszych uczuć!
— Bardzo się mylisz, bo ja nie posłuszeństwa, tylko szczęścia pana Maurycego pragnę, i nie dla przyjemności rozkazywania, ale z prawdziwej przyjaźni dla jego własnego dobra.
— Ej, mnie się tak jakoś nie zdaje; gdyby podróże, ona sława, on stan malarski był prawdziwem szczęściem i dobrem dla pana Maurycego — toć pan Maurycy nie dziecko, wziąłby się już oddawna sam przez się do tej pracy; ale jemu nie śniło się nawet. On sobie na cichego człowieka stworzony i kobiecie, co go pokocha, nie trzeba w nim ani chluby, ani znakomitości, ani talentów szukać; jakim jest, takim niech go weźmie, najlepszy da mu dowód prawdziwej miłości i najpewniej też z sobą w zgodzie wszystkie lata, co im do życia sądzone, przeżyją. Dajmy na to, że już się która panna kocha w panu Maurycym, nie wielką jej pani zrobi przysługę, jak go wyśle na koniec świata, a później sprowadzi innym zupełnie człowiekiem, rozrywanym po towarzystwach, nachodzonym przez owych licznych przyjaciół, o których pani wspominała, zajętym swojemi obrazami, kiedy właśnie ona go polubiła dla siebie, nie dla świata, i chce czas jego sobie przywłaszczyć, a nie na tandetę puścić!