Strona:Narcyza Żmichowska - Biała róża.pdf/233

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

uczyć, aby mi obrazami salony przyozdabiał — coś jak w Ostapie Bondarczuku, zupełnie po ukraińsku!...
— Więc jeśli pani o jego obrazy nie dba — znów odpornie wystąpiła Salusia — czemu go pani w taką daleką stronę za góry i przepaści wyprawia? Na co jemu po obcych krajach karki łamać, kiedy w swoim własnym może spokojnie sobie siedzieć i Panu Bogu dziękować, że mu przecież do śmierci tego co ma na kawałek chleba nie zabraknie?
— Ale też, moje dziecko — poważnym, jak z katedry tonem odezwała się Augusta — na zjednanie sobie między ludźmi powagi, tego co ma, ty sama widzisz, nie wystarczy mu jeszcze. Żeby Moryś uwolnił się od zarzutów Djonizego, i od moich mimowolnych uchybień i od twojej nawet, Salusiu, litości, żeby nikt go „biednym panem Maurycym“ nie nazywał, trzeba koniecznie, by go „sławnym panem Maurycym“ nazwano; Bóg go znakomitym obdarzył talentem; niech tylko mojej rady posłucha, niech talent ów pilną pracą rozwinie i udoskonali, zobaczysz jak wszyscy dziełom rąk jego przyklasną, a ta, co go pokocha, jak chlubić się swoim wyborem będzie.
— Ciekawam, czyby też pani pokochała go wtedy?
Dopiero na te słowa Salusi zmiarkowała Augusta, że nieznacznie z pytającej na wypytywaną przeszła; upokorzyło ją to stanowisko i wnet odzyskując swoją salonową sztywność:
— Mam nadzieję, że takie przypuszczenie nigdy się w głowie pana Maurycego nie wylęgnie — rzekła obojętnym, aż trochę prawie pogardliwym głosem.
— Oj! pewnie, że się nie wylęgnie — przyświadczyła dowcipna pokojówka, udając, że nie zważa na zmianę humoru swej pani. — Panu Maurycemu prędzej na myślby przyszło, że przetakiem księżyca ze studni dostanie, jak