Strona:Narcyza Żmichowska - Biała róża.pdf/232

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ząbki w uśmiechu zaświeciły, spojrzenie ledwo że trochę psotnej wesołości zachowało odblask; baczność Urszuli wszakże, raz niespodzianie zbudzona, już się w dalszym toku rozmowy z mimowolnej jakiejś nieufności otrząsnąć nie mogła.
— Do Włoch, do Włoch — powtórzyła tymczasem, równie żartobliwie jak pierwej, Salusia. — Więc to go pani tak daleko, aż het! za morze wyprawia?
— Nie lękaj się o jego bezpieczeństwo, Salusiu — odrzekła w podobnymże tonie Augusta. — Włochy jeszcze nie są za morzem, tylko za wysokiemi górami.
— Pan Maurycy i o morzu coś prawił.
— Pan Maurycy, jak widać, różne ci opowiada szczegóły, zwierza się ze swoich zamysłów, przedsięwzięć i nadziei.
Salusia nie odbiła tej przymówki, ale zręcznie, do pierwszej niby wracając myśli:
— Proszę pani — spytała — co też pani na tem zależy, żeby Maurycy gdzieś daleko we Włoszech malarzem zostawał?
— Bo we Włoszech są najpiękniejsze w świecie obrazy; jak się im przypatrzy, sam daleko poprawniej zaraz będzie pracował, nie na świstkach papieru do sztambuchów, ale na wałach płótna większych niż pół ściany w pokoiku panny Salomei.
— Pięknie to będzie, prawda; jednak potem?
— Co za „potem“ znowu?
— A juścić potem, kiedy już pani wszystkie ściany obrazami pozawiesza? — Augusta w głos się rozśmiała.
— A to zabawne stworzenie! czy słyszysz, Urszulko? — rzekła do zbierającej w milczeniu swoje spostrzeżenia. — Jej się zdaje, że ja Morysia za wieczystego najemnika chcę wziąć sobie i każę mu się malarstwa