Strona:Narcyza Żmichowska - Biała róża.pdf/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

o szczęście, nie o ciekawość, nie o przepchnięcie łatwiejsze lub trudniejsze jakiejś miary czasowej chodzi; tu chodzi o to, by człowiek osobistość swoją wzbogacił we wszelką możebną doskonałość, by dla niej wypracował najbliższe z Bogiem podobieństwo; już i tak trudno z karykatury się otrząsnąć, a cóż dopiero gdy przychodzi coraz jaśniej, coraz czyściej do pierwowzoru wiekuistej piękności się podnosić. Sama najlepiej wiesz, Kazimiero, i cały list mój tem zapełniłem, jaka jest nędza ubogiej naszej natury, ile trudów trzeba ponieść, ile cierpliwości zużyć, ile własnych upadków podźwignąć, by się do jakiejśkolwiek zewnętrznej pracy przysposobić; a taż praca dopiero, czy pigmejska, czy tytanowa, czy pacierza z małem dziecięciem, czy dziejowa siejba ludzkości, ta praca każda w każdej chwili jakiegoż-to potrzebuje przygotowania, jakiego natężenia wszystkich władz naszych, wszystkich potęg ducha naszego: pamięć nie starczy, rozum nie starczy, uczucie nie starczy, wola chwieje się tak często; człowiekby sobie, gdyby mógł tylko, wiary, miłości, nadziei przysporzył, geniuszby wszystkich wieków chciał zebrać do myśli, boleści wszystkich męczeństw chciałby w serce przelać, siłę wszystkich atletów chciałby mieć w ramionach i wie, że wtedy jeszcze niewieleby uczynił, i wtedy jeszcze krokiem zaledwie posunąłby się ku jasności zbawienia, ku obietnicom i splendorom Królestwa Bożego. Tyle jest do roboty, tyle jest do wyrzucenia z siebie, do stworzenia w sobie, do poprawy w zdarzeniach, do odratowania w bliźnich, do wydarcia przyszłości, do odpokutowania z przeszłych grzechów, do zasłużenia cnotami! Tyle jest do roboty, a ludzie marzą!... Duch z nich przed grobem jeszcze ulatuje, buja po kwiatkach, śni o miłostkach, rozkwita się nad srebrnemi promykami księżyca, zdaje mu się, że to ciągłe samobójstwo