Strona:Narcyza Żmichowska - Biała róża.pdf/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nej takiej muszki rozigranej; była to piękna, zalotna kobieta, która się z prowincjonalnych nudów w literaturę i filantropję rzuciła. Jej stolik, bibljoteka, jej przedpokój, biuro informacyjne żebraków i uliczników; jej najmilsza rozmowa o francuskich ultramontańskich filozofach, jej rozrywka uprzywilejowana loterja na ubogich; jej sprawa najważniejsza bal dobroczynny i podróż do wód zagranicznych; jej suknia ulubiona z mocno wyciętym stanikiem; jej spojrzenie najtkliwsze nie dla męża; jej syn w klasach na oślej ławce, jej córeczka przed lustrem, albo przy każdym młodym człowieku, co z wizytą nadjedzie. Obok tego, twarzyczka pociągła, włosy ogromne, a nieprzyprawne ząbki jak perełki, oczy jak dwie łzy brylantowe w czarną emalję oprawne. Śliczna kobietka jednem słowem; gdyby chciała żyć taką, jaką się urodziła, toby aż weselej było w jej okolicy. Tańczyłaby sobie ze trzy razy na tydzień, śpiewała od rana do wieczora, nie obmawiała sąsiadek, bo ma dobre serce, nie rozwijała teoryj socjalnych, bo wiedziałaby z pewnością, że się na tem nie zna; wsparłaby nieszczęśliwego tem poprostu, coby miała najbliżej pod ręką, groszem, złotówką, czy cackiem kosztownem, aniby jej na myśl nie przyszło, że to jałmużna i dobry uczynek. Dla dzieci wyszukałaby rozumnych nauczycieli, w powątpiewaniu będąc o własnym rozumie — jeśliby czasem westchnąć jej przyszło, że już za stary trochę jej towarzysz dozgonny, wnetby sama przed sobą uznała, jakiego-to jest gatunku westchnienie, i sztucznemi teoryjkami nie podnosiłaby go do zacności wyższej cnoty, do potęgi ideału. Może nie tak długo klęczałaby na sumie, ale bezwątpienia i na cichej mszy i w domu daleko częściej, daleko pokorniej westchnęłaby do Pana Boga — „Mój Boże! jak mi też marnie dni płyną! jaki ze mnie próżniaczek