Strona:Narcyza Żmichowska - Biała róża.pdf/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nanie, które w duszy piastuję, że poezja prometejski płomień, że wstyd temu, co ogniem z nieba drewka na kominku lub perfumy w kasoletkach salonowych zapala; pominąwszy wszelkie wymagania prawdy, ideału, boskości, już ten sam podpis Do ** na tytule, jak trupia głowa suche zęby na mnie wyszczerza i strachem nudów przejmuje. Cóż chcesz, Kazimiero, są różne dziwactwa; wspomniałam ci, że mam antypatję do pięknych panów, co się w zwierciadle przeglądają; nie znoszę prócz tego posterunku, topniejącego śniegu, skrobanego tępem narzędziem muru, rozdeptanego robaka, muchy w sosie i... wierszy do kogoś pisanych, zwłaszcza gdy się, jak wiersze Edmunda, w ten sposób zaczynają:

O ty! co jesteś mego nieba gwiazdą złotą,
O ty! co jesteś moją wiarą, siłą, cnotą,
Aniołem mego życia, źródłem mej oazy,
W granitach mego świata djamentem bez skazy,
O ty, co jesteś...

Już nie pamiętam, czem ja tam byłam jeszcze, śnieżnym gołębiem, harfą kryształową, perłą z fal oceanu, kroplą rosy, błyskawicą z nad szczytów Horebu, byłam wszystkiem — ej nie, nie wszystkiem znowu: nie byłam przecież ani pietruszką, ani słoniem, ani pchłą, to pewna jednak, że prędzejbym ci mogła wyliczyć, czem nie byłam, jak czem byłam dla pana Edmunda; domyślam się tylko, że jedno i drugie niewiele cię obchodzi; może co najwięcej chciałabyś się dowiedzieć, czem jest sam pan Edmund dzisiaj? Ot, jest sobie co się nazywa panem Edmundem; oswoił się z atmosferą wyższego świata, jak rybka w wodzie, tak on w hrabiowskich salonach swobodnie oddycha, nawet koło Wielkiejnocy nie pluśnie sobie na powierzchnię stojącego jeziora, żeby skrzelami zdrowszej aury naciągnąć. Stał się już prawą