Strona:Narcyza Żmichowska - Biała róża.pdf/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Dać do czytania? ach! mamo, jabym tego sama przed sobą głośno odczytać nie śmiała.
— To wielkie szczęście, moja Guciu; bądź pewna, że ja także w tajemnicy twoją poezję zachowam. — I zwinąwszy biedny kajecik, oddaliła się z nim matka poważnie, a ja zostałam na pastwę samotności i zgryzoty rzucona.
Od tej chwili, niech mi pani wierzy, dwóch rymów nigdy w życiu nie złożyłam; ale ta cnota szczęścia mi nie zapewniła i owszem, im przyzwoiciej układam się na zewnątrz, im odpowiedniej do wyobrażeń matki kształciłam, tem coś okropniejszego działo się w mej duszy, tem dziwaczniejsze nagabania dręczyły moją wyobraźnię, tem szaleńsze zachcenia kusiły mię w różnych życia mego kierunkach; coraz bieglej zaczynałam przykrywać zdania, ruchy i czyny moje, według miary towarzyskich foremek, ale też coraz głębiej czułam, że inną jestem, i ogarnął mię strach ciągły, bezprzestanny, ścięła mię lodem codzienna nieufność. Przeczuwałam, że byle się puścić za natchnieniami serca, to bardzo prędko wykieruję się na osobliwość pierwszej próby między Odrą a Dźwiną. Nie wiem skąd i poco zlatywały się do mnie jakieś nigdzie nie spotykane postacie; roiły się w mózgu jakieś myśli bez ładu, przed oczyma obrazki jakieś zwieszały cudowne, w uczuciu budziły smutki, radości potrzeby, których nikt koło mnie nie doznawał i nikt nie pojmował nigdy; czasem chciałam się już zerwać na równe nogi, biegnąć przed siebie w świat szerszy, nieznany... ale gdzie tam!... wola drętwiała, opuszczały siły. Wychowano mię w czci tak głębokiej, w posłuszeństwie tak ślepem dla rozsądkowych przepisów, a raczej dla dogmatów rozsądkowych, że powoli przeniknęły mój organizm, stały się nie własnością, lecz właściwością