Strona:Narcyza Żmichowska - Biała róża.pdf/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kość zbawiającą się przez wieki — wszystko to ma być egzaltacją tylko. Jeśli Żółkiewskiego i Chodkiewicza, Kordeckiego i Puławskich, Rejtana i Kościuszkę „egzaltowanymi“ w mej obecności nie nazwano, to dlatego zapewne, iż o nich w naszem poufnem kółku nigdy przydłuższej nie było rozmowy; bodaj jednak, czy już o Napoleonie ktoś tego nie powiedział, a ma się rozumieć, że pani Staël, która tyle prześlicznych rzeczy wydrukowała, i panna Łucja, która swych wierszy drukować nie zaczęła dotychczas, na wieki wieków zrosły się z tym przydomkiem.
Nic dziwnego, że pośród tak różnorodnych znaczeń do jednego wyrazu naczepianych, kilkakrotnie zdarzyło mi się obłąkać, niewłaściwą pójść drogą i o sam kamień obrażenia srodze sercem potrącić. Najpierw pamiętam, było to po śmierci ojca i po przebytej chorobie; niezupełnie jak widać otrząsnęłam się z jej skutków: co dusza czuła, to bezkarniej na jaw się wybijało. Czy byłam smutna, czy zniecierpliwiona, czy się rozrzewniałam, czy nudziłam, zawsze to jakoś łatwo się z mej powierzchowności dawało odgadnąć. Rumieniec, bladość, czasem łza w oku zdradzały najniepotrzebniej wewnętrzne usposobienie. Wzrok ludzki, obojętny, wszędzie mi też przeszkadzał i tylko wtenczas oddychałam swobodniej, kiedy zdala od wszystkich w samotny kącik uciec sobie mogłam. Jednego wieczoru poszczęściło mi się nad wszelkie spodziewanie. Całe domowe towarzystwo siedziało w bawialnych pokojach, a mnie drzemiącą na sofce zostawiono spokojnie w odległym na ogród wychodzącym gabineciku. Gdy się zbudziłam, głęboka cichość panowała dokoła, przez otwarte okno lały się wszystkie promienie lipcowej pełni dorastającego księżyca; że świeżym chłodem wieczoru falowała w powietrzu jakaś woń upa-