Strona:Narcyza Żmichowska - Biała róża.pdf/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Martwisz mię jeszcze więcej, moja Guciu — rzekła do mnie poważnie; — w każdem zdarzeniu i w boleści nawet człowiek miarkować się powinien; taki żal głośny jemu straty nie wróci, a drugim przykrość tylko lub zgorszenie sprawia. Bierz ze mnie przykład; wszak pewnie więcej niż ty naszej Józinki żałuję; a jednak nie krzyczę, nie szarpię się z ludźmi, bo to wszystko na nieznośną przesadę zakrawa.
Zapewne matka wielką słuszność miała; przypominam sobie, jak później jedna ze znajomych naszych przy pogrzebie swego ojca strasznego narobiła hałasu, dostała palpitacji serca, trzeba ją było gwałtem od katafalku odrywać, a w kilka tygodni jak się to wesoło po dziedzińcu z Djonim ścigała, jak gdyby nigdy w życiu czarnej sukni obszytej białemi tasiemkami nie nosiła.
— Patrz, Guciu, na czem się kończą te rozpacze przesadne — mówiła do mnie matka z lekkiem ramion wzruszeniem, a mnie nauka i przykład głęboko do serca wniknęły. Kiedy później sama ojca straciłam, już nie krzyczałam, nie darłam się do trumny, umiałam płakać pocichu i przyzwoicie — tylko... z przeziębienia w tym czasie odbyłam długą, podobno niebezpieczną chorobę.
Przez cały dalszy ciąg mej edukacji, dwa razy jeszcze zasłużyłam na lekkie o przesadność zgromienie. W tej historji z wdową malarza i ostatni raz na koncercie Liszta, gdy mu zachwycona najniedorzeczniej przyklaskiwać zaczęłam; więcej takich grzechów nie pamiętam już wcale. Są przecież inne, stokroć cięższe, które dźwigam na mojem sumieniu!
Egzaltacja! co to jest? — nie wiem — żadnej definicji nie umiałabym dobrać temu wyrazowi. Z różnych zastosowań wnioskuję, że musi być dubeltową przesadą, wyższym, lub raczej niższym, podlejszym stopniem kłam-