Strona:Narcyza Żmichowska - Biała róża.pdf/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

marzły wyciągnięte na słońce ze skorupy łapki. Już nigdy potem nie przyjmowałam ojca z podobnemi demonstracjami nadzwykłej uciechy.
Kiedy miałam lat dwanaście, umarła mi młodsza, siedmioletnia siostrzyczka; prześliczne to było dziecko! a jakie ukochane moje, żeby pani wiedziała! W chwilach od lekcyj wolnych, sto razy lepiej z nią się bawiłam, niż ze wszystkiemi mojego wieku panienkami. Dziś jeszcze łzy do oczu się cisną mimowolnie, gdy piszę te słowa, jak gdybym widziała jej główkę, ciemnemi loczkami z natury ufryzowaną, jej oczy duże niebieskie, patrzące na mnie takiem dziwnem, głębokiem spojrzeniem, i ten uśmiech tęskny, gdy mówiła czasem: „Guciu baw Zinkę, bo Zince smutno bardzo“. Umarła moja pieszczotka! prawda, że często zapadała na zdrowiu, prawda, że była wątła jak kwiateczek zimowy, chuda, blada przezroczystą bladością; nikt jej życia długiego nie wróżył, a jednak gdy skonała, mnie trudno było jej śmierci uwierzyć; pierwszy raz też patrzyłam na umarłego; dziecina spała niby cichuteńko i swobodnie, i gdy ją ustroili, piękniejszą była niż kiedykolwiek; wiedziałam przecie, że już nie żyje, że ją mają w trumnę zabić i na cmentarz wywieść; lecz jak czarno ubrani posługacze istotnie wieko gwoździami przykuwać zaczęli, ze mną nie wiem co się zrobiło: uroiłam sobie, że Józinka się obudzi, że ją gwoździe skaleczą i zaczęłam krzyczeć na całe gardło: "Nie dam! nie dam! nie dam!“ — i rzuciłam się ku trumnie, rozpychając wszystkich, broniąc całemi siłami biednej mojej siostrzyczki. Jak mnie tam odciągnięto, jak wywleczono do drugiego pokoju, nic sobie nie przypominam; wiem tylko, że później przyszła matka, zapłakana wprawdzie, lecz spokojna, kazała mi się wody napić, a gdym się trochę uciszyła: