Strona:Na Sobór Watykański.djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

by papież nie był papieżem, to z całem swojem dominjum rzymskiem zginąłby jak książęta Florencji i dożowie weneccy, Historja ich pogrzebała w grobie wielkiej Italji, a papież żyje i żyć będzie na grobach wszystkich państw i królestw.
Mocarstwowe stanowisko Watykanu ma źródła głębsze. Czerpie swą wielkość z władzy religijnej Królestwa Bożego. Złoty blask książęcej korony „księcia Rzymu“ to tylko zewnętrzne decorum dla oczu ślepych. I bez tego jest on władcą sumień świata.
Jeżeli tak się rzeczy mają, to pocóż te wszystkie „rzymskie korowody“? Poco żądania, pod grozą ekskomunik wypowiadane, domagania się państwa kościelnego dla papieża? Wystarczy, jak papież będzie miał swój własny dom, w Rzymie, czy gdzie sobie zechce, i niezależnie od nikogo swoje sprawy załatwiał. Mocarstwowe stanowisko ma i bez zewnętrznego decorum, niezależność można mu prawnie zawarować, a prawo międzynarodowe silniej broni dziś niż bagnety wojska kościelnego. Na niem się łatwo spełnić mogą słowa Chrystusa: „Kto mieczem wojuje, od miecza zginie“. Na to, by dziś być wielkim i zbierać „królewskie“ honory, nie potrzeba mieć kilkunastu tysięcy klm² ziemi. Zbędny zresztą dla Watykanu balast — administracja księstwa, czy państwa.
A skoro tak, to niechby papież poprostu powiedział rządowi włoskiemu: „Źle zrobił Garibaldi. Ważył się na grabież. Do zjednoczenia