Strona:Na Sobór Watykański.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

chylenie od normalnych praw natury, godzi także w społeczeństwo. Jest strzałą zatrutą w kołczanie przestępcy, gdy nikt o nim nie wie, jest strzałą zatrutą puszczoną z cięciwy, gdy staje się jawnym. Skruchę za grzech winien zatem człowiek: Bogu, sobie i społeczeństwu.
Pierwsi chrześcijanie, wszedłszy w „społeczność świętych“, potem jednak grzeszyli. Były wśród nich grzechy małe, powszednie, codzienne drobiazgi i niedociągnięcia, ale zdarzały się i rzeczy zatrważające pod względem moralnym: porubstwo, bałwochwalstwo, krzywdy ciężkie na sławie i majątku... Jak wszędzie i zawsze zdarza się „wszystkim świętym“, którzy się rekrutują z grona zwykłych ludzi.
Gmina „świętych“ — tak się bowiem nazywali — uważała się za jedną rodzinę. Uchybienia drobne wybaczali sobie członkowie łatwo i w duchu wskazań Apostoła: „Jedni drugich brzemiona noście, a tak wypełnicie zakon Chrystusowy.“ Ale wobec uchybień ciężkich stosowano metodę sądu rodzinnego. Winny zjawiał się przed całem zgromadzeniem i publicznie wyznawał swój grzech. Imieniem zgromadzenia rozgrzeszał go przewodniczący, naznaczając stosowną pokutę. Ale nie zawsze. Bywały wypadki, w których oszczędzano winowajcy upokorzenia i wstydu publicznej spowiedzi. Skruszony przepraszał gminę w osobie jej przedstawiciela — presbyteros, starszy — kapłana. Czynił to wprawdzie na oczach całego Kościoła. bo na zebraniu, w świątyni, ale pocichu. Odby-