Strona:Na Sobór Watykański.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Na tysiące sposobów, tysiącem języków, lutni, hymnów, świątyń, ołtarzy, mówi, wykrzykuje i śpiewa wciąż jedno: „Wierzę w Boga!“
I człowiek potrzebuje tego wyrazu. Jak każdy wyraz, wnosi on w duszę mówiącego rzecz, którą oznacza. Tą rzeczą jest Bóg, a wraz z Bogiem wchodzi do myśli, do serca człowieka, wszystko, co z Bogiem jest związane. Wszystko zatem, co wzniosłe, co święte, co szczytne, co szlachetne, idealne i boskie, wchodzi z tym wyrazem „Bóg“ i zamieszkuje duszę człowieczą. Im częściej wchodzi, im uroczyściej — tem głębiej się w niej zakorzenia i sprawia, że boskość poczyna się udzielać życiu ludzi. Tem człowiek żyje, tem żyją narody i ludzkość, o czem często, gorąco, najgoręcej mówią. Przeciwnie, jeśli zanika wyraz, zanika i rzecz przezeń oznaczana. Jeśli jaki człowiek, czy naród, poczyna zbyt rzadko lub zbyt blado wypowiadać kultem zewnętrznym swoją wiarę w Boga, wówczas zanika wiara i Bóg w jego duszy, w jego życiu. A z Bogiem razem umiera wszystko, co boskie, święte, szlachetne, co rwie się nad poziomy. A ponieważ w duszach ludzkich pustki być nie może, i ludzie zazwyczaj żyją kontrastami, prze to na miejsce tego, co święte, przychodzi i zaszczepia się to, co nieświęte, na miejsce tego, co wzniosłe, przychodzi to, co podłe, i na tronie, należnym Bóstwu, zasiada Nieprawość, Ohyda, Zbydlęcenie. Tak się dzieje w duszy jednostki, tak w duszy narodów. Człowiek zatem i ludzkość potrzebuje tego