Strona:Molier-Dzieła (tłum. Boy) tom II.djvu/263

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

HORACY: Ale proszą, nikomu o tem ani słowa.
ARNOLF: Och!
HORACY:
Wszakże pan rozumie, że, w takiej przygodzie,
Kto wiele paple, łatwo osiada na lodzie.
A zatem, wyznam panu, z otwartością całą,
Że serce me królową swoją tu spotkało,
pierwszy mój tkliwy atak takie odniósł skutki,
żem wstęp do jej mieszkania zyskał bez ogródki,
I, nie chwaląc się zbytnio, ni krzywdząc jej sławą,
Mam nadzieją, że nieźle prowadzę swą sprawę.
ARNOLF śmiejąc się:
I gdzież?...
HORACY wskazując mieszkanie Anusi:
Młode stworzenie; mieszka tu, z tej strony.
O, tam, widzi pan: domek nieduży, czerwony.
Prosta dusza, to prawda, z opiekuna łaski,
Co zazdrośnie powabów jej ukrywa blaski;
Ale, poprzez ciemnoty mroki mimowolnej,
Jaśnieje wdzięk, każdego oczarować zdolny;
Przymilna, dobra, tkliwa; kiedy się rozśmieje,
Rzekłbyś, że ci wprost serce z rozkoszy topnieje.
Lecz być może, że panu nie całkiem nieznany
Ten skarb miłości, czary tyloma przybrany;
Zwie się Anusia.
ARNOLF na stronie: Ginę!
HORACY: Imię opiekuna
Na Ros czy Roch, tak jakoś pono się zaczyna:
Mniejsza z tem, tak daleko ma pamięć nie sięga;
Bogaty, powiadają, lecz głowa nietęga;
Słyszałem o nim, jako o śmiesznej postaci.
Nie zna go pan przypadkiem?
ARNOLF na stronie: A niechże go kaci!
HORACY:
Cóż? pan nie odpowiada?
ARNOLF: Tak... Kiedyś go znałem.