Strona:Molier-Dzieła (tłum. Boy) tom II.djvu/264

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

HORACY:
Cymbał? prawda?
ARNOLF: No...
HORACY: Z miny to pańskiej poznałem.
Znaczy, że pan potwierdza? Zazdrośnik pocieszny?
Głupiec? Widzę, sąd świata nie był zbyt pospieszny.
Słowem, w pięknej Anusi szczęście moje leży.
To klejnocik prawdziwy; niechaj mi pan wierzy;
I byłoby wprost grzechem, aby piękność taka
Miała pozostać w ręku starego dziwaka.
Co do mnie, wszystkie trudy moje, wszystkie siły,
Wytężę, aby wydrzeć mu przedmiot tak miły,
I pieniądze od pana w tej chwili podjęte,
Posłużą mi, by wesprzeć zamiary tak święte.
Pojmujesz pan, że, choć się w środkach nie przebiera,
Pieniądz to klucz, co wszystkie sprężyny otwiera;
I że ten słodki metal, na który tak liczę,
W miłości, jak na wojnie, przyspiesza zdobycze.
Ale pan słucha tego z jakiemś chmurnem czołem!
Czyliżbyś ganić zamiar miał, który powziąłem?
ARNOLF: Nie, lecz myślałem...
HORACY: Nużę pana tą gawędką:
Żegnam więc. Mam nadzieję odwiedzić go prędko.
ARNOLF myśląc, że jest sam:
Ach, czemuż...
HORACY wracając:
Tylko proszę, chciej pan tajemnicy
Dochować i nie roztrąb tego po ulicy.
ARNOLF myśląc, że sam:
Ach! jak w mej duszy...
HORACY wracając: Ojcu zwłaszcza ani słowa:
Byłażby do zrzędzenia przyczyna gotowa!
ARNOLF myśląc, że Horacy jeszcze wraca:
Och!...