Strona:Mieczysław Romanowski - Dziewczę z Sącza.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Niby hełm świeci się blacha wieżycy,
A nad nią sztandar jak skrzydło przyłbicy,
Pierś wolna, stopą płomieni dosięga,
A w krąg Seredu migoce się wstęga,
Błyszczącej fali haftowana skazem,
Zamek i ognie opasała razem...
Na tle szafirów od wschodowej strony,
Zwolna się księżyc podnosił czerwony.

Na gruzach murów co przez pół opadły,
Stoi tłum ludzi od trwogi wybladły,
To patrzą w płomień, od boleści niemi,
I wzrok zakryją łzami gorącemi;
To się popatrzą z modlitwą w niebiosy,
A łzy z ócz padną niby krople rosy...
Pożar ich mienie niszczy do ostatka,
Tam dom się zachwiał, tu upada chatka,
Z życiem do zamku uciekli mieszkańcy,
Dzisiaj żebracy, jutro może brańcy!....
Dwa szturmy przeszło po zamkowej górze...
Mur słaby, trzecią niewytrzyma burzę.