Strona:Mieczysław Romanowski - Dziewczę z Sącza.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

A kiedy westchnie, to widać z jej twarzy,
Że o głębokiej jakiejś ciszy marzy.
Babka ją Kindze poleciła świętej,
Gdy ten czar straszny z jej duszy był zdjęty.
Janusz miał przywieźć z Krakowa dwa wota,
Głowę ze srebra i serce ze złota.

Ksiądz Kustosz nad nią uczynił znak krzyża,
A ona wstała, drżąca się przybliża
Do starca, i dłoń jego z cześcią ima;
Tak stali chwilę z łzawemi oczyma.
Ale ksiądz począł: «Basiu! biedne dziecię,
Dwie was jak córki kochałem na świecie:
Jaśnie wielmożną Stannównę, ta Bogu
Ślub uczyniła na klasztornym progu;
I ciebie Basiu! uczyłem was obie;
A ty... inaczej myślałem o tobie.
Lecz nie drzyj! — dodał z łagodnym uśmiechem,
Tyś nie wiedziała jakoś żyła grzechem,
I niespodzianie padł na cię dzień kary;
Wstałaś, — wróć że mi w życie pełna wiary.»
A Basia na to: «Całą’m piersią żyła.
We mnie nic ojcze! — przedemną mogiła;
Serce Bóg rozdarł, ogień spalił głowę,
I jak mi teraz począć życie nowe?
Wszystkom straciła, prócz kilku pamiątek;
Nie mam nic co bym wniosła na początek,
Na dzień, na pół dnia, na godzinę jedną,
Nie mam gdzie oprzeć moją duszę biedną,