Strona:Mieczysław Romanowski - Dziewczę z Sącza.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Jak ziemia wielka!»... Tu mowę przerwała,
Patrzy na księdza cicha, smutna, biała;
Wzrokiem go pyta. Ksiądz nie odpowiada,
Tylko jej smutku głębię w oczach bada.
Więc znów poczęła sama: «Przeszłam tyle!
Wiek innym nie dał ojcze! co mnie chwile.
Ja już nie zdołam na świecie się nużyć,
Lecz mogę i chcę ojcze — Bogu służyć!...
Znam pannę Zofię — Starościanka Stanno
W klasztorze, — da Bóg! będzie starszą panną,
Ale i ona smutną dolę miała!...
Może i dla mnie jest tam celka biała,
Może mnie przyjmą za twojem wstawieniem,
Dziadkowie moi nie pośledni mieniem,
Me wiano chętnie ofiarują Bogu,
Gdy ja ślub złożę na klasztornym progu.
A zresztą, — sam mnie ćwiczyłeś w nauce.
Nieuctwem ojcze ja ich nie zasmucę;
Są tam panienki i z mojego stanu,
Mój ojcze zrób to! — daj mi służyć panu!»

Ksiądz Kustosz smutny pogładził jej lica:
«O! niepoprawna z ciebie żałobnica!
Klasztor? obaczym co ci Bóg przeznaczy;
Może to, może zarządzi inaczej.
Obaczym; — lecz ty nieważ się wyrzekać,
Bo wielkiej łaski dał ci Bóg doczekać!
Ocuć się dziecię! tyś od niebios Pana
Na ocalenie miasta jest wybrana.