Strona:Mieczysław Romanowski - Dziewczę z Sącza.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Tu jakieś wielkie nieszczęścia nam grożą;
Ona wie, lecz my dojdziem z wolą bożą.»
I zwolna Basię podniósł, ona wstała
Cicha, i ręką szkaplerz pokazała,
Który z Najświętszą panną z Częstochowy,
Spadał u Jacka na żupan perłowy.
Jacek zaś na to z cicha: «Czy widzicie?
Mego szkaplerza nie lęka się dziecię,
Ciągle spokojna na świętość spogląda;
Czystą jest, ale znać posiłku żąda.»
Ręką więc dał znak tym co przy nim stali,
By się do Basi teraz nie zbliżali,
Zdjął szkaplerz, na głos począł mówić «Ave
I świętość zbliżał przed jej oczy łzawe;
Nagle «O Marjo! ocuć ją!» zawoła,
I szkaplerz Basi przycisnął do czoła.

Drgnęła; — a gdy tak Jacek szkaplerz trzyma,
W krąg zdziwionemi spojrzała oczyma.
Znać że już duch w niej cudownie się budzi,
Bo patrząc wszystkich poznawała ludzi.
Po chwili senna, i jak posąg biała,
Sama u czoła ten szkaplerz trzymała
Lewą, a piersi ujęła w dłoń prawą,
Jakby z nich chciała wydrzeć tę wieść krwawą,
I przemówiła, lecz tak sucho — zgroźno,
Że się mieszczanom w duszy stało mroźno:
«Oskar mnie kocha !.. sam to mówił do mnie.
Ja rzekłam, niechaj dziadków prosi o mnie.