Strona:Mieczysław Romanowski - Dziewczę z Sącza.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Rodzinne stepy opuścił on wczora,
Siwą miał brodę i szaty znachora,
Na plecach torba i skrzypliwa lira,
W spojrzeniu resztka nadziei zamiera,
I z czarnych oczu ogień zwolna znika,
Jako przy wschodzie błysk lamp u pomnika.
Stał zatopiony w dumaniu głębokiem,
Za rycerzami smutnym patrzał wzrokiem,
Łzę otarł z oka i w cichej modlitwie
Chciał błogosławić ich losom i bitwie;
Lecz przerwał pacierz, lirę wziął do ręki...
I pełne płaczu rozlały się dźwięki;
Rzekłbyś, przyszłego pogromu przeczucie,
Tu się odbiło w smutnej starca nucie,
Nie chciałby śpiewać, głos mu z piersi rwie się,
A wicher smutne tony dalej niesie;
Nie chciałby śpiewać, znachor Ukrainy
Przeklina w pieśni znachorstwa godziny:
Czemu? bo ziemię rodzinną porzucił,
Czemu? bo ziemi swej klątwę wynucił,
Wędrować musi strony dalekiemi,