Strona:Mieczysław Romanowski - Dziewczę z Sącza.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

W dali podobny do gradowej chmury,
Mignął się Bartek smutny i ponury.

W łzach, ale już się marzeniem promieni:
«Może mnie kiedyś Bóg w jaskółkę zmieni;
Nieraz mi stara cyganka mówiła,
Że się ptaszyną dusza urodziła,
I gdy zatęskni, skrzydełek dostaje,
I może lecić w jakie zechce kraje,
I niema dla niej ni gór ani morza,
Jeno niebiosa!... O! ja ptaszka boża!
Rzucę go... siędę sobie w ogródeczku,
Zaśpiewam dziadkom gdy będą w ganeczku,
I wszystkim naszym od serca zanucę
Ptaszyna! — i znów do Oskara wrócę.
Sni... lecz jej serce w sen miesza pytanie:
«Kogo ze swoich ptaszyna zastanie?..»

I smutna głowę do stołu pochyla:
Gdyby spoczynku, — gdyby drzymki chwila!
Przymknęła oczy i już snem oddycha.
Spiąc, jakieś słowa wymawiała z cicha:
«Rzną».!.. nie wyraźnie z ust się jej wyrwało,
«Rzną... Oskar»... rękę zacisnęła białą;
Budzi się, budząc, w przerywanej mowie
Głośniej już słowo rzucała po słowie.
Przetarła czoło...

«Mówił że ma panów
Srogich, tak, mówił — gorszych od szatanów.