Strona:Mieczysław Romanowski - Dziewczę z Sącza.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I posmutniała: W obcym kędyś kraju,
Gdzie nie zna ludzi, mowy i zwyczaju.
Kędy dzień chmurny, w noc księżyc nad skały
Wschodzi, jak lampa z alabastru biały,
A nad borami gęsta wisi para...
Jezioro, —brzegi,.. tam domek Oskara!
I widzi wszystko jak on opowiadał,
Zna dom, jezioro, jodłę kędy siadał,
Dolinę kwieciem ubarwioną świeżem,
I bór którędy błąkał się za zwierzem,
I jar gdzie czysta jako łza krynica,
A w niej obojgu ich odbite lica.

Lecz zadumana rzekła wnet: «Mój Boże!
Gdy mnie nie będzie kto babce pomoże?
Kto dziadka głośnem zabawi czytaniem?
Biedna ja! — biedni! jak my się rozstaniem?!»
Żalem i płaczem wezbrało jej łono;
Już przed nią stoi rówienniczek grono,
Krewni, znajomi z miasta i po siołach;
Wszystko gdzie była, ołtarze w kościołach,
Obrazy świętych, gdzie składała modły,
Miasto i drogi co na pola wiodły,
I brzeg Dunajca, i błękit gór siny,
I te od jodeł ciemne rozpadliny;
To wszystko teraz niby płaszek rzesza,
Chwyta się serca i na pierś się wiesza,
Trzyma ją dziwnie i z nią razem szlocha:
Jak ona wszystko, jak ją wszystko kocha?!