Strona:Mieczysław Romanowski - Dziewczę z Sącza.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Smutnym był, mówił, że się bardzo smuci;
Mówił, że wojsko i króla porzuci
Dla mnie»... I myśli znów: «On takim panem,
Kocha, i dla mnie chce zostać mieszczanem.
Mówił mi»... Strasznie błyszczały jej oczy;
Wstrzęsła się, wstążka spadła z jej warkoczy
Na pierś; lecz dalej przypomina, snuje:
«Ha! on mnie mówił że mnie wyratuje
Z krwi!» I stanęła dzika, odmieniona,
I patrząc szepta: «Ulica czerwona,
Krew,... uciekają ludzie,... w dzwony walą;...
Ach!... nasze miasto Szwedzi rzną i palą!»
I tchu jej brakło, i osłabła całkiem;
Chciała iść, oczy migły strasznym białkiem.
Chwiejąc się, rękę do Marji obrazu
Podniosła; ręka opadła jak z głazu:
«Ratunku Matko!» Nagle trupio sina
Krzyknęła: «O! o! Marja mię przeklina!»
I padła; lecz wnet z rękami u czoła
Zrywa się i w głos: «Mord! — rzeź w mieście!» woła.

«Mord!» głos jej dziki rozległ się po domu.
Porwał się ze snu Janusz jak od gromu,
Zarzucił odzież, w pół Basię porywa,
Za nim drżąc wbiegła staruszka sędziwa;
Lecz Basia z rąk się wydziera szalona,
I «Mord! rzeź w mieście!» krzyczy w głębi łona,
Lata po izbie, Janusz znów ją chwyta,
Tuli i wstrząsa, i pieści i pyta.