Strona:Mieczysław Romanowski - Dziewczę z Sącza.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Miodem, i miód go owiał taką jędzą.»...
A ten im odparł: «Pijany’m, lecz nędzą,
Hańbą, niedolą, wszystkiem co tak boli,
Że człowiek raczej zginąć niż żyć woli.»

I huczne wstały krzyki i poswarki,
I możeby się chwycono za barki,
Bo młódź przejęta Bartłomieja sprawą,
Groźna pięściami stanęła przed ławą,
Ale Szydłowski, patron kollegjaty,
Wstał i zawołał: «Silentium warjaty!
Wsciekli! z rozumu obrani do nitki —
Tfu! Krawczyk stary a pierwszy do bitki —
Wstyd!» — Wszyscy go też chętnie usłuchali,
Więc pan Szydłowski sprawę ciągnął dalej,
I rzecze: «Stachu! siądź, daj pokój zwadzie!
Każdemu wolno podnieść głos w poradzie:
Młody on, ale widzisz pierś ma zacną,
Pierś, jakiej w świecie nie nadybiesz łacno.
A ty znasz Bartku koniec twojej chęci?
Oj! staniesz ludziom w przeklętej pamięci
Za myśl, co w sercu gorącem się rodzi,
Że Sącz on Szweda sam się oswobodzi.
Młodziście, cześni, lecz niesforne głowy,
Każdy z was lecieć na oślep gotowy; —
Cóż z tego? garstka, zginiecie jak muchy, —
Za to nas potem Szwed rozbije w puchy,
Wyrznie, i miasto zatopi w płomieniu,
Że nie zostanie kamień na kamieniu.