Strona:Mieczysław Romanowski - Dziewczę z Sącza.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Baczcie wy, — jaki koniec tu być może:
Gród i kościoły w popiół — a nam noże!
Jam stary, i żyć jeszcze mi niewiele,
Śmierć mi nie straszną, lecz mam duszę w ciele,
I lękałbym się stać przyczyną jatek,
Sieroctwa dzieci, płaczu żon i matek;
Potem ich klątwą obciążon jak trądem,
Nieśmiałbym stanąć tam — przed bożym sądem.»

Na to Suszycki Jędrzej, pisarz miasta,
Referent, skribów wzór i protoplasta,
Rad że nakoniec do słowa przyjść może,
Rzekł: «Tu rzecz miejska, — w niebie sądy boże.
Otóż gdy taki obrót wzięła rada,
To ja do zdania mojego sąsiada,
Minąwszy już grzech który zgubi duszę,
To jeszcze dodać z konieczności muszę,
Że od wojaczki wolni są mieszczanie,
Tak w konstytucjach powiada pisanie.
Znam Saxon, bracia! rzeczcież mi gdzie stoi?[1]
«Za sprawę kraju niech się mieszczan zbroi?»...
Szlachcie należy wojowania słowa;
Za to ma większe przywileje, prawa
I rząd. Toż gdy jej niepilno do boju,
Nam naszych rzeczy doglądać w pokoju,
Jak przykazuje konstytucja nasza —
Zresztą mieszczanin nie jest do pałasza.»

Lecz Bartek przerwał: «Zostaw waść to pole!
Wy znacie prawo, a ja znam niedolę,

  1. Speculum Saxonum; albo prawo Saskie i magdeburskie. Prawem tem rządziły się prawie wszystkie miasta polskie.