Strona:Mieczysław Romanowski - Dziewczę z Sącza.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I śmierć tam widzi pierwej, niż dłoń mściwa
Strzał poszle. Wściekłość duszę mu porywa....
Wymierzył, lecz znów odjął i spozierał,
I znów to serce, to głowę wybierał —
Wszystkiego jednak było mu za mało;
On radby zniszczyć jego postać całą,
W pył rozbić; i znów rusznicę przyłożył,
Lecz wtem czeladnik jego drzwi otworzył,
I ledwie Bartka mierzącego zoczył,
Zgrozą przejęty ku niemu poskoczył,
Broń wyrwał:.. «Coż wam? a macież wy Boga
W sercu? — Co majstrze? przez jednego wroga
Chcecie nas wszystkich pogrążyć w nieszczęście?»
A Bartek na to: «Ty! — silne masz pięście
Jak niedźwiedź — tylko ha! krwi w tobie braknie,
A moja dusza krwi, oj krwi tak łaknie!
Daj broń, ja krwi chcę!»

«Będzie ona, będzie!
Odrzekł czeladnik, — niechno po kolędzie —
Wytniem»...

Bartkowi ogień w oczach błysnął,
Cofnął się, rękę do czoła przycisnął,
Myślał, i lico miał już spokojniejsze,
Choć myśli były krwawsze i straszniejsze:
«Ich wszystkich, rzecze, chodź pomiędzy ludzi —
Kogo nie zbudzę ja, to Bóg przebudzi —
Wszystkich do trzech dni — ha! do tej roboty
Nie braknie u nas nikomu ochoty.»