Strona:Mieczysław Romanowski - Dziewczę z Sącza.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Każesz rok czekać? będę jako żywo,
Choć Bóg wie z jaką duszą niecierpliwą!
Chcesz dłużej? niech się wola twoja dzieje;
Jeno mi zostaw dziewczyno nadzieję.»
Rzekł, i od oczu szorstką dłoń przycisnął,
Ale z pod palców strumień łez mu trysnął.

A ona wstała, pobladła jak chusta,
Drżały jej ręce, drżała pierś i usta,
Łzy w oczach; oczu nie śmie nań podnosić.
Chciałaby tylko przemówić — coś prosić...
Milczała, potem na wpół bezprzytomnie
Rzuciła z jękiem: «Zapomniejcie o mnie!»
I zmilkła.

A w nim serce bić ustało,
Zachwiał się, zsiniał, potem twarz miał białą
Jak trup, i czuć w nim było ciszę śmierci.
Tak dąb, gdy piorun wnętrze mu przewierci,
Stoi spokojny nim o ziemie gruchnie.
Wstrząsł się, snać poczuł życie, ogień w próchnie;
Zgrzytnął, pierś ścisnął, pijany z rozpaczy
Wpadł w drzwi i jęknął: «Niech ci Bóg przebaczy!»

I cisza; — dziewcze samotne zostało,
Stoi, na sercu trzyma rączkę białą,
Łzy się jej do ócz cisną mimo woli,
Smutno jej; serce ścisnęło się, boli.
Bartek ją w takiej opuścił rozpaczy...
«Niech Bóg przebaczy!»... «Bartek, — czy przebaczy?»...