Strona:Mieczysław Romanowski - Dziewczę z Sącza.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Cóż wam? to wojny to znów żony chcecie,
Od żony znów was na wojnę pomiecie;
I tak bez końca będzie tej swawoli,
Ot zaprzestańcie, bo aż słuchać boli.»

«Boli?!» Bartłomiej pochwycił z zapałem,
«Ha! pomyśl dziewcze, czem to ja się stałem!
Gdzie moja młodość? na tęsknocie znika!
I już sąsiedzi mają mnie za dzika —
A to przez ciebie wszystko — och!»... i zakrył oczy,
Uczuł, że widmo znów mu ducha mroczy,
Wabi go... On raz z bardą stał na skale,
I sosny spuszczał w Dunajcowe fale,
Wtem spojrzał; strach! strach! z fali jasnolice
W pląsach skoczyły na brzeg topielice, 6)
W złociste, z tęczy przyodziane rąbki,
Jęły ku niemu latać jak gołąbki,
A tak patrzały, tak nęciły zdradnie:
Skocz! skocz do fali, u nas cicho na dnie!
A dźwięk ich głosu był tak czuły, tkliwy,
A on był wtedy, ach! tak nieszczęśliwy,
Że już pochwycił jednej rękę białą,
Skłonił się, i z nią zawisnął nad skałą,...
Lecz wnet wzburzoną pierś krzyżem przeżegnał,
Padł, i zapłakał i widmo odegnał.
Teraz to wszystko budzi się w pamięci,
Upaja, łechce, i tam w góry nęci.

Przemógł się; mówić wnet począł spokojnie:
«Nie dziś, — to Basiu moja choć po wojnie.