Strona:Mieczysław Romanowski - Dziewczę z Sącza.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Dłoń ścisnął, jakby w dłoni toporzysko
Czuł i rzekł: «Wiecie? ratunek nasz blisko!
Dobrze że niema Lichtenawa w domu....
Powiem, że jest nas poratować komu.
Pokąd gór naszych dzikich i wyniosłych,
Pokąd górali jak smereki rosłych, —
A na toporach dopokąd stal czysta,
Potąd nam nie paść u stóp antychrysta.
Dziś tydzień jako przebiegałem góry,
Widziałem ludu nieprzebrane chmury.
Słyszałem, wszyscy Szweda nienawidzą,
Królewscy, ci się Lutrem jak psem brzydzą —
Co który wspomni, że jego gurmana 3)
Z koroną, zaklnie w Szweda jak w szatana.
Nawet zbójnicy: Litmanowski Nędza 4)
U Obidzkiego spowiadał się księdza,
I nóż pociąga na tych heretyków;
Strzelcy zaś leją kule nie na dzików,
A Wąsowicze lud zbierają w półki, 5)
A ciągną ku nim ludzie jak jaskółki.
Znacie ich, — raźni, nie lękliwi znoju,
A będą jako wilk w owczarni w boju.
Ha! potańcujeż Szwed da Bóg! niebawem; —
Na rzece ze krwi z tąd poszlem go spławem;
Flisacy Wisłą bo w tem ich ochota;
Ja ostrzę bardę — oj! będzie robota
Dla naszych pięści pewnie za trzy jutra,
A ujrzym czy Bóg nie starszy od Lutra!»

Wielce Janusza cieszyły te słowa,