Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/626

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

lecz ktoś zagrodził mu drogę. Filip wdał się z nim w rozmowę. Jakby o nic tu nie szło.
— Dobrze, i co z tego? — zapytał szef.
— To z tego — rzekła z lekkim przedrzeźnieniem, choć nic nie traciła ze spokoju — że proszę o rozliczenie.
— Będzie rozliczenie — powiedział szef, jęknął i usiadł z worem kamieni na plecach.
Filip, wyłączony, rozmawiał na boku prawie już ze śmiechem.
— Słucham panią — rzekł szef ze swego miejsca, jakby nagle zrozumiał zamiar Angeliki i zgodził się na rozrachunek.
Filip podszedł kilka kroków i oświadczył z pewnej odległości, że wszystkie pieniądze, oczywiście, jest to całkowite głupstwo, zwróci w ciągu tygodnia i daje na to, rzecz jasna, słowo. Chce tylko wiedzieć, kto go uderzył?
— Ja uderzyłem — powiedział Maksymilian.
— A kto nie uwierzy — zapytał Filip — że oddam?
Nikt się nie odezwał.
— Pan mnie słucha? — zapytała Angelika i zbliżyła się do szefa z wyłożoną na dłoni bransoletą. — Kończmy — rzekła stanowczo — oto zastaw. Wszystko, co mogę panu oddać. Jest to prezent dla pana — uśmiechnęła się, podeszła jak najbliżej, niosąc bransoletę aż przed jego oczy.
Krótkim uderzeniem od spodu wytrącił jej z rąk. Spadła na podłogę. Tuż obok Angeliki ukazał się Maksymilian. Podniósł bransoletę. Za Maksymilianem ukazał się Filip. Był bardzo blady, twarz miał wyraźnie skrwawioną, podszedł z jakimś latającym śmieszkiem. Maksymilian oddał bransoletę Angelice. Szef chciał coś powiedzieć, zaciął się i znów jęknął. Angelika pohamowała gniew.
— Madame — powiedział Maksymilian: — rzeczywiście kończmy.
Szef złapał oddech:
— Tak, madame — powtórzył za Maksymilianem — rzeczywiście, nie sprzedaję ludzi.
Powiedział to zupełnie poważnie, jak gdyby ze wzruszeniem.
— Za dohrą cenę też nie — powiedział Maksymilian, który był kulturalniejszy. — Zaliczka nie jest warta jednej setnej tego, co pani ma w ręce.