Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/600

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

skie, z kolorową rozetką w środku, przetykane złotym, połykanym uśmieszkiem — ona sama, już nie to co przedtem, straciła naiwność, złudzenia, wiarę w ludzi, pracuje i właśnie ta, ta linijka się przydała, czy Filip ją pamięta? ...Nie pamięta? — przyspieszyła kroku. — Nie lubię tylko propozycji... — poprawiła się: — zaproszeń... takich... w próżnię.
— Zobaczysz próżnię — podchwycił, trzymając ją blisko siebie. — Jeszcze takiej próżni w życiu nie widziałaś. Idziemy do pewnego domu, czuję się tam, jakbym był u siebie.
— A po co ci ja?
— Pianto? Grymasisz. Robisz się starą panną. Nie byłaś taka. Nigdy nie zapytywałaś, po co?
— Ty także na nic nie namawiałeś.
Szła, stawiała kroki z wahaniem. Już to samo było irytujące. Zerwała listek akacji. To też świadczyło o wewnętrznym zatrzymaniu się, o wewnętrznym kierunku wstecz, o szukaniu jakiegoś znaku, świadka na potem.
Po chwili częściowo zrzuciła z siebie niepokój. Ale irytujące były powroty, jak każda instynktowna ostrożność. Już nie cofał swego postanowienia. Czuła swą winę. Współczuł sobie, że musi to wykonać. Mógł jej powiedzieć, że troje ludzi przez nią zginęło, choć przykro było patrzeć, jak ona się męczy i jak teraz żałuje, że ukazała się w oknie.
Wstąpili na lody. Trochę poprawiły nastrój. W pobliżu siedzieli znajomi, nawet dużo, zrobił się ruch, Filip zachował izolację, ale przeniknęły zapytania. Wiedziano już o spadku, na migi przesyłano mu, jak zawsze kilka propozycji do wyboru — w oczekiwaniu, że się złamie i podejdzie do nich. Pianta wyławiała malinki z tortu. Zajęła się tymi malinkami z jakiegoś zażenowania i powracającego niepokoju. Musiała pomyśleć, że znajomi Filipa wiedzieli pewno o tym jej wypadku, wszystko wiedzieli. W ich oczach nie zdobyła sławy. Nie wiedzieli tylko, że wcale jej nie szukała. Że w głowie miała „fiołki”. Poszukiwała tylko uczciwych blasków i nie jej wina, że gasły jej w ręce.
Poprosiła Filipa, żeby już stąd wyszli.
Spodziewał się powrotu jej lęku.
Wyszli, ktoś rzucił jeszcze Filipowi następny punkt, gdzie można będzie ich jeszcze dzisiejszej nocy spotkać.