Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/573

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Spotkał mnie kiedyś śmieszny zarzut, że jestem anarchistą. Wichrzycielem, ktoś mnie tak zrozumiał. Zastanowiłem się wtedy, czy anarchizm w ogóle jest możliwy? Jeśliby poważnie... Są bowiem ludzie, którzy z zasady nie wierzą, aby mdłemu rosołowi smaku mogła nadać mucha. A ja...
— Miał pan raczej mówić — pośpieszył docent: — o tym układzie.
W uwadze tej była jakaś przezorność. Tak jakby o czymś tu mówić nie należało. Docent przeskoczył pośpiesznie na tematy ogólne. Mrugnął nawet do Benedykta, nie bez przyjacielskiej intencji.
Zrobiło się już zbiegowisko. Z oficerem w środku. Rotmistrz dotarł do Benedykta i przedstawił mu się dość niespodziewanie. Wykonał tę czynność szybko, jakby odebrał bilet z automatu. Twarz miał boleściwą. Lecz w zębach błysnęło szczeknięcie.
— Byłem już panu przedstawiony — powiedział Benedykt. Przypomniał sobie rekomendację Filipa: „właściciel plutonu egzekucyjnego, kanalia”.
Rotmistrz patrzył wyzywająco:
— A cóż to za układ? — zdumiał się ponuro. — O jakim to układzie pan myśli?
Docent wykonał jakiś ruch rękami, jakby odprawiał egzorcyzm.
Pianta parsknęła śmiechem.
Śmiech jej, poczynając się z parsknięcia, zaczął się toczyć. Rotmistrz patrzył na nią z groźną wymówką: śmiać się tak nie wypada.
To, co stało się dalej, było jak wybuch płomienia z pieca. Piantę ogarnął atak niepohamowanego chichotu. Jak zawsze w takich wypadkach pierwsze rozmiary nie wróżyły dalszych. Wkrótce jednak nastąpił moment kryzysu i moment ogólnego lęku. Zaraźliwy wybuch począł grozić wszystkim.
Być może, rozbawiło Piantę to, że rotmistrz przestraszył się tego jakiegoś „układu”.
Właśnie zesztywniał, był przekonany, że popełnił gafę. Wszyscy patrzyli na Piantę. Trzepocząc rękoma, wskazywała na rotmistrza. A gdy zrobił jeden krok w jej stronę, teraz dopiero atak się poszerzył, w kaskadzie śmiechu odezwały się jęki i jakby rozkoszne wołanie o ratunek. Zatoczyła się i chwyciła palcami rękaw