Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/572

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Traktowała go jak węglarz, kiedy spotka kolegę węglarza z innej dzielnicy.
Czy miał teraz wdać się z nią w rozmowę? Czy miał się wdać w przekomarzania z tą, która uważała go widocznie za jednego z satelitów Filipa? Współtowarzysza jakiegoś tam pijaństwa? Nic, widocznie nic więcej dotrzeć do niej nie było w stanie.
Powiedział więc prosto w różową twarz, w której świnina przeszła w jagnię strzyżone, a śmieszek dyndał lekkomyślnie jak dzwonek u szyi:
— Rozmawiamy tutaj poważnie.
— A pan go widział? — zapytała, nie słysząc tego, co powiedział w formie przestrogi. Zdjęła z głowy kapelusz. Z cienia słomkowego ronda wyskoczył pysek dość urodziwy. Ale i taki, że w tym domu można by powiedzieć: koniec świata.
Zdjętym kapeluszem pobijała o udo. To nie on, ze swymi poglądami, to ona była motywem skandalu. I panu domu powinno to wystarczyć.
— Nie — odpowiedział — nie widziałem pana Filipa. Jest tu gdzieś. Jak zwykle nieuchwytny.
— To szkoda.
Nie chciała odejść. Bawił ją?
Uczepiła się jak mucha, która nie chce wiedzieć, że jest uprzykrzoną muchą. Już teraz nikomu nie da spokoju, pomyślał. Docent zamiast się stropić, ulegał. Czy i jego to bawiło? Kiedyż ja dojdę do anarchii w tej sytuacji? — pomyślał Benedykt.
Nadszedł rotmistrz, ten który kiedyś go nastraszył w restauracji i zabiegał u Filipa, żeby się tu dostać razem z Piantą. Zobaczył teraz Piantę. Właśnie jej szukał. Benedykt odetchnął. Rotmistrz był na nią o coś oburzony, hamował gniew, zapytał o Filipa, który go podobno obraził, wyrywając z rąk krwawiącą Elizę. Pianta odpowiedziała, że dokładny rozkład dnia Filipa: — ma pan — o ten — pokazała na Benedykta. Rotmistrz skierował się do Benedykta.
Z rotmistrzem wrócił prokurator. Za prokuratorem ciągnęło kilka osób; odbywało się jakieś generalne przetasowanie.
Chwila była zupełnie ostatnia. Bałagan wzrastał, Benedykt, powodowany uczciwością, a także i gniewem, odwrócił się do Pianty i powiedział: