Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/574

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Benedykta. Dzwoneczek u jej szyi oszalał. Co przycichła, to znów jej wybuchało. Walczyła ze sobą. Wzniosła ręce do góry, żeby ją stąd zabrać. Lecz głos już powrócił:
— Cóż... pan rotmistrz... — zwijała się i rozwijała w rozpasanych drgawkach, biegała do przodu i cofała się, zostawiając przód przed sobą, jak gdyby był lżejszy: — pan rotmistrz — pękała ze śmiechu awansem — ha, ha, może mnie tylko z litości zastrzelić.
— Z litości? — zapytał prokurator, usuwając się, jakby z ostrożności, na bok. Tak jakby napotkał dwóch parobków, okładających się batami.
— Z li-toś-ci — wykrztusiła. — To dobry człowiek — i pokazała na rotmistrza palcem. Wydało jej się to jeszcze zabawniejsze.
Rotmistrz kręcił się w miejscu i nie wiedział, jak należy postąpić, gdy kobieta dostanie ataku histerii. Co mówi o tym kodeks?
Powiedział w formie usprawiedliwienia:
— Córka emerytowanego kolegi. Pomogłem umieścić jej ojca w szpitalu. Mam niejako obowiązek sprawowania opieki. Ciężki, jak panowie widzicie.
— Z idiotkami nie chodzi się na przyjęcia — rzekł prokurator.
— Bardzo to śmieszne — powiedział rotmistrz ze złością, na wprost twarzy Pianty. — Wszystko to jest bardzo zabawne.
— Jego to bawi! — zaniosła się, podrzucając w górę wstążki od kapelusza. — Bo pęknę!
— A może by któryś z panów — powiedział rotmistrz bardzo serio, zwracając się do jednego z trzech młodych ludzi i zrzucając tym jak gdyby odpowiedzialność na nich wszystkich: — może by któryś uspokoił tę panią?
— Trzeba uderzyć z dwóch stron po twarzy — zbliżył się prokurator i zapytał bez skrępowania: — Może któryś z panów się poświęci?
Pianta straciła grunt pod nogami i usiadła na trawie:
— Nie! — zawołała jakby już przytomniej: — Uderzyć mnie może tylko ten pan — pokazała na Benedykta.
Gest ten wywołał u niej nową falę śmiechu.
— Nie mam najmniejszej ochoty bić tej pani — powiedział Benedykt.
— Ha, ha! — przechyliła się do tyłu: — mógłby pan spróbować.