Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/487

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Jedno co Filip — który „znał panów” i teraz miał już w ręce ten zdumiewający romans ze sfer wyższych — jedno, co z pewnym niemiłym drgnieniem spostrzegał, to to, że wśród kobiet objętych galanterią ojciec wyróżniał blondynki. Roześmiane, dość mocnej budowy i koniecznie z objawem czegoś, co nie jest niczym innym, tylko chichotem. Wewnętrznym porywem, ustawiczną emisją wesołości. Czymś w tym rodzaju: ech, panowie! Gdy korek wystrzeli, nie krew się poleje, lecz szampan.
To było najsmutniejsze. Panie odwiedzające dom były raczej straszne, panowie okropni, pary dobrane jak klucz do zimnej spiżarni.
Balistyką interesował się ojciec w skali niemal zawodowej. Począwszy od Leonarda da Vinci. Być może, jak każdy inteligent pragnął usłyszeć eksplozję, błysnąć czymś brutalnym, zaświecić pięścią przed oczami — w znaczeniu czysto teoretycznym. Prowadził notatki, obliczenia, zgromadził bibliotekę, twierdził, że jest na drodze do pewnych ustaleń i że chciałby bodaj raz w życiu usłyszeć wystrzał z własnej armaty. Lecz na koniec okazywało się, że są to żarty: nic nigdy z tego nie będzie — mówił: — na całe szczęście.
Lubił samotne spacery. Matka była człowiekiem z natury smutnym, nie mówiącym i we wszystkim przewidywała zaczątek katastrofy.
Filip pamięta inne spacery, sprzed kilku lat, gdy był jeszcze chłopcem.
Nudne ogrodowe ulice, ciche, jakby wyłożone murawą, murawa skropiona octem, liście wycięte z blachy i willę cofniętą, odwrócoconą plecami, zamczystą. Może tam od tyłu w ogrodach nie było ścian i bastionów? Może mieszkańcy leżeli na trawnikach? Może to byli jacyś troglodyci, a może grali na harfach? Liść spadły z drzewa dzisiaj, następnego dnia był sprzątnięty.
Matka zwalniała kroku. — Czy on cię przypadkiem nie widzi? — zapytywał ojciec. Wtedy przyspieszała. — Z okienka piwnicy — dodawał. Wtedy spoglądała urażona i odważnie snuła wzrokiem po ścieżynach, które kończyły się głucho. Była to posiadłość wuja Wilhelma. Potentata od drzewa, drukami, innych walorów, innych kosztowności. Stary samotnik nigdy nie dawał znaku życia, uważał się za Niemca. W pokoju matki stała jego foto-