Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/486

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.



Potentat

Filip przez grzeczność wszedł do pokoju ojca, żeby pokazać, że jest i że chce o coś zapytać. Nie miał żadnego pytania i już się wymęczył przedtem, aby temat znaleźć. Ojciec czytał jakąś książkę, nie spodziewał się Filipa, włożył książkę do szuflady i zamknął. W tej chwili odezwał się głos matki, ojciec zmuszony był wyjść i wychodząc zerknął niezręcznie na szufladę. Gdy zamknął drzwi, Filip wyjął książkę. Było to dzieło lekkie, tandetne, tak zwany romans z życia wzięty, z życia sfer wyższych. No, no — pomyślał i zrobiło mu się przykro: — poważny człowiek, wybitny profesor, autor, matematyk i ojciec — czyta romanse. Akurat takie, o czym nie wie, jakie jego syn w rzeczywistości prowadzi. Zrobiło mu się bardzo przykro i smutno. W domu nie było bogato, a on opływał w dostatek. Niestety, nie mógł włączyć rodziców do swych powodzeń, nie mógł się nawet przyznać, prowadził życie podwójne. Jak córka dobrego domu, która pod lampą rodzinną rozczula się nad złotymi rybkami w akwarium, a zna już panów.
W szafie za szkłem leżały rulony wykresów balistycznych. Niewinnej namiętności ojca. Niewykluczone, że nosił w sobie tajne pragnienie, aby spowodować eksplozję. W rozumieniu czysto teoretycznym. I to było wszystko.
Był grzeczny, głównie po to, aby nikomu nie sprawić przykrości. Długo by szukać tak uczciwego człowieka, tak owiniętego w teorię, idealizm i smutek przemijania.
W grzeczności stosował galanterię dość staroświecką, złożoną z kilku słownych seryjek. Najpierw wobec kobiet, a gdy się postarzał, wobec niektórych mężczyzn, których uważał za rodzaj starych dam. Pochodził z Galicji. I był w tym jakiś amen w pacierzu, uszanowanie systemów, chłodna, europejska poprawność, gest konwencjonalny.