Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/479

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przecież nie zachowa, bo już się stało. Widzisz, małe ladaco — myślał Wereszczyński — dopiąłeś swego, a ja ostrzegałem, widzisz... widzisz...
Paweł stał odwrócony plecami do Wereszczyńskiego, przez chwilę milczał, dusił palcami grzbiet jakiejś książki, potem zwrócił ku niemu twarz. Czynił wysiłek, aby ukryć wstrząsające wrażenie, a nawet udać, że się niczego nie dowiedział. Gdyby to można było zrobić i bezczelnie powiedzieć, że niczego nie zrozumiał, i jeszcze zażądać bliższych wyjaśnień? Gdyby mógł wyrzucić profesora za drzwi — raz na zawsze, do końca życia. Chyba najważniejsze już profesor powiedział, a wszystko przedtem było tylko przygotowaniem. Lecz konsekwencji „nowiny” Paweł nie miał odwagi tknąć jeszcze i było to dla niego tyle, jakby się dowiedział, że jest płazem. Powinien najpierw umyć przed samym sobą ręce.
— Ani słowa matce — powiedział Wereszczyński — że ty wiesz.
— Dobrze — szczęknął zębami Paweł: — Więc ja wiem.
Nic więcej nie był w stanie wykrztusić ani zaprzeczyć. Wyglądał na zziębniętego. Znów przechylił głowę na bok, uszy miał blade, krótkie, butlerowskie już palce pobiegły i chwyciły za brzeżek zeszytu. Z punktu widzenia naukowego... — zaczął wolniutko myśleć, lecz i ten wątek natychmiast mu się zerwał.

Angelika, cofając się spłoszona, krok po kroku weszła do kuchni z rewolwerem ukrytym za plecami i nie mogąc w tej sytuacji postąpić inaczej, roześmiała się i pokazała go podrzucając w dłoni.
— O! — powiedział Wereszczyński.
— No tak — skinęła mu głową i poszła do swego pokoju.
Zaraz potem wróciła. Minął ją w przejściu Paweł, który wybiegł z kuchni.
— Przyszedłem się pożegnać — powiedział Wereszczyński.
Paweł nie pukając wszedł do pokoju Filipa.
Pożegnać na zawsze — słyszał jeszcze słowa Wereszczyńskiego, lecz już nie dosłyszał zdumienia Angeliki.
Filip spacerował po pokoju. Paweł stanął przy drzwiach.
— Nie jest pan moim ojcem — powiedział.