Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/480

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Spodziewałem się tego — odpowiedział spokojnie Filip i krzyknął:
— Precz z moich oczu!
Paweł patrzył zdumiony. Wreszcie dostrzegł, że Filip potwornie pobladł.
— Nie będę już więcej ciężarem — powiedział Paweł i czuł, że drętwieją mu szczęki.
— Co ty mówisz?! — wrzasnął Filip i odwrócił się do niego plecami: — Co ty pleciesz?!
Paweł wyskoczył z pokoju i zamknął po cichu drzwi.
Wszedł do kuchni.
Panowało tu milczenie, Wereszczyński dał mu rozpaczliwy znak, aby o niczym nie mówił. Skinął Wereszczyńskiemu głową.
W tej chwili stłukło się coś w pokoju Filipa i huk powiększył się w pułapie wysokiej sieni.
— Szklanka — powiedział Wereszczyński. — Albo coś większego.
Angelika rzuciła się ku drzwiom. Gdy się obejrzała, Pawła już nie było. Zniknął gdzieś, robiło wrażenie, że niespodziewanie wyszedł z domu.
Uświadomiła sobie, że odruch jej był nonsensem. Rewolwer ukryła głęboko w łóżku. Ale nagle, i był to grom, nagle przypomniała sobie jakiś dziwny uśmiech Filipa, gdy wychodziła od niego z pokoju. Wtedy pomyślała nawet głupio, że tak może wyglądać uśmiech błagalny. Lecz o co?
Stało się więc. Gdy weszła, odrzucony wstecz leżał na dywanie. Krzyknęła, myślała, że zemdlał. Dopóki nie zobaczyła rewolweru w ręce. Tego właśnie, to był ten, w kościanej okładzinie na rękojeści. A ten, który wyniosła, był drugi. Nie wiadomo, skąd wzięty.
I był przedmiotem podstępu z jego strony.
Myśli te przyszły jej później.
Nic już nie mogła zrobić. Głowę miał roztrzaskaną. Uklękła. A potem pozbierała się bardzo szybko.
Gdy wróciła do kuchni, nie było także i Wereszczyńskiego. Spojrzała w okno.