Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/461

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

skosem świeciło niebo, słońce uciekło wysoko i już zaczynało dotkliwie prażyć.
Ukazały się czerwone, przyziemne mury folwarku. I wielokrotne obory, zamknięte czerwonym, niskim murkiem o różowych dachówkach, liliowych w słońcu. Ogromny, pusty dziedziniec otaczała czarna, spieniona fosa. Okrągłymi otworami rur wylewały się ścieki z obór. Brunatna gnojówka brocząc parowała znad fosy ciepłem i odzierała powietrze do gołego mięsa. Dziki fetor roztaczał swą słodką naturalność. Spopielałe łopiany jak szary papier w martwocie południa zasłaniały skażoną ziemię.
Przyspieszyli kroku, szli brzegiem fosy w stronę lasu.
Weszli w zagajnik. Nie było lisa. Angelika wzięła koszyk z rąk Pawła. Filip potknął się o kamień i zaklął. Angelika potknęła się tak jak i on, o ten sam kamień, i przycisnęła koszyk do siebie.
Las był wysoki, sosnowy, pusty, duszny. Na śliskim igliwiu rozłaziły się nogi, pajęczyna przecinała oczy, perlił się nos w słońcu strzygącym między chudymi gałązkami. W duchocie zgasły falbanki.
Trafili na głuchą polankę. Trawę obsiadły tłuste, złote muchy. Nad koszykiem ukazała się aura drobnych, siekących muszek. Przecięli polankę na skos i weszli w las, jeszcze wyższy. Drzewa były jak kolumny z betonu, wierzchołki tonęły w przepaści nieba. Dotarli do skraju.
— Zapalimy ognisko — powiedział Filip. Przed nimi była zielona łąka, pełna wirujących motyli. Z lasu pociągnęło chłodem, owady uwijały się spokojnie w ciszy.
— Znajomość życia — powiedział niespodziewanie Filip — ...ich sławetna znajomość życia, zna facet kilka płaskich świństw, sam z nadludzkim wysiłkiem zrobił jedno i już znajomość. Zapytajmy najpierw... jakiego życia?... Zapalimy ognisko. Tutaj będzie nasz biwak.
Wziął Pawła i poszedł po suche gałązki.
Angelika została z koszykiem. Wrócili. Filip zabrał się do układania konstrukcji pod ogień, Paweł ułożył z kamieni palenisko. Przygotował żywiczne odłamki kory. Lecz Filip pospieszył. Ledwo zaczął układać drewienka, już przyłożył zapałkę. Zgasła. Zapalił drugą, trzecią, wypalił całą serię. Już tracił cierpliwość. Znów ukazał się mały płomyk i rozpłynął się dymek. Filip jeszcze raz