Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/462

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ustawił konstrukcję drewienek i dołożył smolnych, ciężkich gałęzi. Żywica zapaliła się od spodu i zgasła. Dym zjadliwie popłynął w oczy. Konstrukcja usiadła. Filip kopnął to wszystko. Poleciały w powietrze kolanka nałamanych gałęzi i jedno trafiło Angelikę w czoło:
— Nic, nic...
Filip przyskoczył do niej.
— Nic się nie stało — potarła czoło. — Drobiazg.
Zebrali się i poszli dalej.
— Jak to — Filip zabrał z rąk Angeliki koszyk — to ty zamierzasz wziąć posadę w tajemnicy przede mną? Jesteś królową i taką musisz pozostać. Ktoś jeden, niech już ja przepadnę. Chociaż...
Zaczął snuć:
— Wcale nie jest najgorzej... Mam propozycję... — wziął Angelikę pod rękę.
Spostrzegła, że prowadzi teraz nie bez celu i że zdążają do jaru w lesie. Zaczęła sobie przypominać, że w tamtej okolicy jest gospoda.
Z nieba padał żar, wyszli z lasu, szli odsłoniętym polem, ścieżką wśród żyta. Galaretowate ściany zboża mieniły się szklistymi cieniami meduzy. Przypadkowe dotknięcia kłosów były jak uderzenia. Blask ścieżki raził oczy. Najlepiej było je zamknąć. Przystanęli i wypili resztę lemoniady. Filip odzyskał wesołość.
Ścieżka skończyła się otwartą przestrzenią. Schodziła zboczem w dół po żółtopopielatym piasku. Niżej, w kotlinie pełnej zastygłego słońca, była murowana gospoda, z zielonymi, zamkniętymi okiennicami. Jeszcze niżej wysokie sitowie, piasek i jezioro.
Panowała cisza południa. Wokoło nie było nikogo. Spiekota iskrzyła się na klamce. Ogień południa drgał na białych murach, otwór garnka zostawionego pod oknem był czarny jak sadza.
Weszli do środka. Nie było nikogo. Wszystko pootwierane, puste; pierwsza obszerna, niska sala o drewnianym pułapie, z resztkami festonów z gufrowanej bibuły, pachniała szynkwasem i suchą podłogą z desek. Promienie słońca wpadały przez szpary okiennic. Wielki, opuszczony bufet był pusty. Pod ścianą koloru tabaki stał fortepian, otwarty, a na popielniczce jednego ze stolików, przykrytych serwetą w farbkową kratę, tliło się cygaro.