Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/435

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rość w oczach, krótkie palce, geścik, coś w rodzaju nafty nad spłoszonym czubem, grzeczność i olśnienie, zalatywał petrolem, a ja mu dywanik pod nogi ścielę... Odsłonił duszę. Z godną ostrożnością, która pisana jest ludziom niepewnym. Był uroczy. Weszła Eliza, usiadła obok mnie. Piorun uderzył w pana Wereszczyńskiego. Wrażliwy na piękno kobiet. Są tacy wrażliwi. Aż chciałoby się im kupić jeden tańszy egzemplarz w prezencie. Eliza milczy. Mówię do niej po cichu, mogłem mówić głośno, bo ogłuchł: „co miałem robić — tłumaczę — zaczepił mnie na ulicy i wręczył mi różę. Czyhał na mnie”. — „To źle” — powiedziała. — „Co miałem z durniem zrobić — tłumaczę. — Musiałem go sprzątnąć z ulicy razem z tym kwiatem.” — A ona mi na to, patrząc spokojnie w twarz Wereszczyńskiego: — „Gówno nie róża; zadrwił. To ten — powiada — skurwysyn, z którym dwa tygodnie temu zrobiłeś na ulicy porządek. Potrącił, chuchnął na mnie, zagrodził przejście, kark byłabym skręciła. Przez tego tapira!.” Tak mogło być, nie miałem głowy do pamięci. Ona wszystko miała... w idealnym porządku, przede wszystkim głowę. Dzień przedtem, w poniedziałek, zabrałem jej jakiś list, który przy mnie napisała i nie chciała mi przeczytać, i ten list zgubiłem. Był potem w ubraniu, które pożyczyłem Wereszczyńskiemu, i potem już nigdzie go nie było. Co mogło w nim być? Nie czytałem. Ale z całą pewnością jakieś świństwa. Jak znam Elizę. Pisywała listy, tam i z powrotem, potem dwa razy rozmawiałem z nią o tym liście. Najpierw się rozzłościła, w końcu powiedziała: niech sobie będzie, jak jest. Niech sobie, gdzie chce, będzie. Ona cały świat miała w dupie.
Był pijany. Robił się nieprzyjemny. Nie lubiła, gdy wyrażał się ordynarnie. I gdy mu drżała szklanka w ręce. Wywlekanie Elizy, dawno nieżyjącej Elizy — także było przykre. Zło tkwiło i w tym, że sprawiało mu to przyjemność.
I w tym, że nie był aż tak pijany. Gdy już wpadł na ten motyw, że Eliza lekceważyła świat cały, ciągnął go w różnych wariantach i Eliza stawała się bóstwem. O takim nasileniu odwagi we wszystkich złych cechach, że jeśli nawet powiedziała najgorsze, nie mogła się mylić. Powiedziała: strzeż się, jest to człowiek zdolny do najpodlejszego czynu ze strachu. Oto Eliza.
— A Wereszczyńskiego ja stworzyłem. Jednym gestem wskazałem mu drogę. Jeżeli to prawda, że go uderzyłem. Idź, dziecko,